Tylko domowe słodycze

Z góry uprzedzam, że nie będzie to wpis o przepisach kulinarnych.

Mój osobisty rok bez zakupów nieoczekiwanie bardzo szybko postawił przede mną kolejne wyzwanie, a było nim powstrzymanie się od kupowania wszelkiej maści niezdrowych przekąsek: zarówno słodkich bułek, batonów, ale i np. witaminowych napojów dla biegaczy w kolorze dowolnym, udających wodę, a będących w istocie płynnymi słodyczami. Motywacja niewydawania pieniędzy okazała się, póki co, silniejsza od łakomstwa, a także bardziej skuteczna niż wcześniejsze postanowienia prozdrowotne. Być może to kwestia odpowiedniej perspektywy czasowej: efektów zdrowotnych szybko nie widać, a te w portfelu a owszem :)

W wymiarze rodzinnym jakiś czas temu uświadomiliśmy sobie, że powoli uzależniamy się od codziennej porcji gorzkiej czekolady. Kilka tabliczek tygodniowo to, przy naszej rodzinie, nie jest, wbrew pozorom, aż tak dużo, jednak w skali miesiąca robiła się z tego ilość, z której powstałby całkiem spory "czekoladowy orzeł".

Nie zamierzam nikogo namawiać do odstawienia słodyczy, choć może na starcie Wielkiego Postu nie jest to wcale taki zły pomysł. Przeglądając internetowe zasoby z pewnością można znaleźć wiele inspiracji do podjęcia cukrowego detoksu. Pójście na całość i całkowite wyeliminowanie cukru w diecie brzmi świetnie, ale w praktyce może być zbyt wymagające dla naszych, nie ma się co okłamywać, kształtowanych od dziecka przyzwyczajeń.




Dlatego od pewnego czasu wprowadzamy zasadę jedzenia tylko domowych słodyczy. Wprowadzamy, bo jest to proces, do którego próbujemy przekonać starsze dzieci, które w dziedzinie wyborów kulinarnych wywalczyły już sobie znaczną autonomię, widoczną w plejadzie kolorowych opakowań po słodyczach w koszu do recyklingu. Na marginesie, ostatnio, w ramach uświadamiania, przeczytaliśmy wspólnie z dziećmi książeczkę Anny Manny Poznańskiej "Dlaczego dzieci jedzą śmieci?" No i serwujemy domowe zamienniki...

Myślę, że wytwarzanie domowych słodyczy jest całkiem rozsądnym kompromisem i sposobem na przykręcenie kurka przemysłowych, śmieciowych przekąsek. Jest to rozwiązanie jak najbardziej po linii prostego życia, zgodne z regułą 90%. Owszem, wymaga trochę wysiłku: znalezienia czasu i nierzadko wsparcia domowników, ale czego nie robi się dla "małego co-nie-co". W gruncie rzeczy wystarczą bardzo proste i ekonomiczne rozwiązania, których efekty zamieściłem na fotkach, aby cieszyć się świadomością "wiem,co jem", a przy okazji podreperować budżet. Tak, to jest miś na miarę naszych możliwości!




A tak. Pamiętam: są jeszcze owoce, orzechy i rodzynki. Tych także używamy :)


W temacie przekąsek:
Łakocie i witaminy
Lodowe szalenstwo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: Komentarze są moderowane i pojawiają się dopiero po pewnym czasie. Będzie nam miło, gdy się pod nimi podpiszesz :) Nie publikuję wypowiedzi pozornie na temat, a stanowiących formę reklamy, zwł. blogów komercyjnych...